Nigdy nie wiedziałam, ile potrzeba słów, aby pokryć nimi amok w głowie. Amok, który natychmiast oddala się od znalezionych dla niego słów." - pisze Herta Müller. "A jednak zawsze towarzyszy mi pragnienie: Powiedzieć to". To chyba nie tylko pragnienie, ale przymus... Herta Müller bez końca opowiada własną biografię. Wycina z gazet pojedyncze wyrazy i skleja je w wiersze-kolaże, w esejach cytuje swoje wcześniejsze powieści i opowiadania; w jej tekstach natarczywie powracają - w różnych wariantach, konfiguracjach - te same sceny, te same przedmioty, postacie, te same słowa. Przeszłość jest nieustępliwa. Nie tylko nie znika, ale jej ciągła aktualność domaga się wciąż ponawianego wysiłku nazywania tego, co nie ma nazwy. Domaga się najwyższej uwagi, skrajnej dyscypliny, wierności konkretnemu doświadczeniu, ale i ekscesu wyobraźni, która musi je rozmontowywać i składać, wciąż na nowo, żeby sobie z nim poradzić. Słowa muszą być co najmniej równie nieustępliwe jak przeszłość, którą usiłują opisać. Równie bezwzględne jak natarczywość pamięci.I teraz: co teatr ma począć z tą górą słów najwyższej jakości, usypywaną, by "pokryć nimi amok w głowie", z doświadczeniem, które nie pozwala się w nich zamknąć, z biografią, która - sama w sobie niezwykle dramatyczna - zapisana w książkach nabiera jeszcze większego ciężaru?Scenariusz spektaklu "Król kłania się i zabija" skomponowany został z fragmentów różnych tekstów Müller. Autorki adaptacji - Agnieszka Korytkowska, reżyserka i Magda Fertacz - wybrały - jak Müller w swoich układanych z gazetowych czcionek wierszach - strategię kolażu. Stworzenie syntetycznego, nieoczywistego portretu pisarki interesuje je o wiele bardziej niż relacjonowanie poszczególnych wątków jej biografii, czy znalezienie teatralnego ekwiwalentu dla esencjonalnych, przenikliwych akapitów jej prozy. Postawiły przy tym na lakoniczność i kondensację. Przedstawienie trwa może godzinę, nie więcej. Nie ma widowiskowych scen, słów też raczej niewiele - i z reguły nie są to te słowa, które podkreślilibyśmy w lekturze; jest za to sporo muzyki - etnicznej, granej na żywo.
Joanna Wichowska/ Dwutygodnik