Ciotka Rosemary

Zapowiedziano poród
Gdy zapadnie zmierzch 
A fioletowy ogień nieba
Oślepi moją żądzę
 
Klęcząc zatykam uszy
Przed wyzwiskami ludzi
Księżycem płuczę
Piekące powieki
 
Jak smok faluję skrzydłami
I trzymam w rękach sznur
Z pętlą na żylastej szyi
Zaczynam pieścić czyjeś ciało
 
Na rozkaz ciotki Rosemary
Na bezdechu dmuchając życiem
Wyczuwam palcami grymas
To na pewno chujowa mina
 
Pewnie kopniesz twarz
W kałuży pluskając się 
Jak w zwierciadle grzechu
Mdlącego jak chałwa
 
Brudne krople na twarzy 
Głośny śmiech słyszę
Przyj! Przyj! Przyj!
Brzmi dwieście megafonów
 
Ciotka wrzeszczy straszliwie
Bo rodzi swoje pogaństwo
Już widzę wydatne wargi
Brzydala Mefistofelesa
 
Wypluwa z trudem dziecko
A ja trzymam kleszcze
Profesjonalnie ciągnę nimi główkę
Widzę pomarańczowe oczy
 
Ćma lata wokół mojej głowy
Płomień świecy widocznie zgasł 
Żółtawy jęk poranka oznajmia
Czarną rosą nowy dzień
 
Na koniec opowieści dobra rada
Nie oglądaj z pełnym brzuchem
Koszmarnych filmów 
W środku nocy