Końca świata nie widać

Patrzyłem w gwiazdy ze sto razy
Myślałem o wyprawie
Nie tylko na księżyc
Nie wierzyłem w dwóch takich co
Mogliby ukraść go
Zamiast na niego pójść,
Polecieć
Uciec
 
Marzyłem o odkryciu miejsc dziewiczych
Gdzie nikt nigdy nie był 
I nie wystarczy życia
By dotrzeć
Nie ma tam nikogo
I nie będzie
Nic tam nie ma
I nie będzie
 
Tylko moich myśli droga
Którą przemierzam ciałem
Stąpając po synapsach
A duchem dmucham
We własną twarz dzisiejszą
By poczuć wiatr
Na zmarszczonych skroniach
I wargach jokera
 
Dobrze byłoby wówczas
Popuścić
Wodze 
I pokonać przestrzeń
Pomiędzy kroczem a krokiem
Do przodu popełnionym
Wolno i szczęśliwie
Ufając sobie