Penelopa

Spaceruję całkiem sama,
W piasku topię nagie stopy,
Po cichutku opłakuję stratę lata,
Nucąc piosnkę Penelopy.

Morze liże czas falami,
A my już nie tacy sami,
Siwe grzywy agresywnie tną przestrzenie,
To ostatnie nasze tchnienie!

Tylko nie mów mi, że sercu nie żal,
Gdy zaciskasz na mej szyi szal!
Dusisz, smażysz, mlaskasz jak kanibal!
Zanim zniknę, wbijasz mnie na pal!

Byłam wierna lata całe,
Szanowałam środki trwałe.
Dla czystości w całym domu kafle białe!
Nadszedł czas na kroki śmiałe.

Stu trzydziestu sześciu zalotników
Próbowało ze mną przejść na ty.
Odmawiałam garnków, koralików!
Powtarzałam tylko ty, ty, ty!

Kiedy słyszę dziwne treści,
Słowa trudno w głowie zmieścić.
Radzę! Skoro baba z wozu koniom lżej,
Na uwadze panią miej!

Gdy przekwitnę w samotności,
Rano wstanę bez litości,
Zbliżę się do ciebie roztańczonym krokiem,
Znajdziesz nóż pod lewym bokiem.

Poćwiartuję cię na części,
Poszatkuję góry mięśni,
A flakami, mówiąc wprost, nawiozę kwietnik!
Reszta? Cóż z nią zrobić? Śmietnik!

To piosenka o miłości,
Która może wieku złościć.
Opowiada, czego zrobić nie wypada,
By zachować całe kości.

Mój Odysie, stary draniu!
Tak marzyłam o spotkaniu.
Już słyszałam w domu ów syreni śpiew,
A dziś tylko krzyki mew,
A dziś tylko krzyki mew,
A dziś tylko krzyki mew.